Rozdział
II
- Od czego mam zacząć?!-
Wróciłam do domu. Eryk życzył mi powodzenia w śledztwie i
poszedł w swoją stronę.
Kiedy weszłam do mieszkania,
moja mama już spała, bo, co tu dużo mówić, wybraliśmy się z Erykiem na bardzo
długi spacer urozmaicony rozmową o ciekawostkach ze świata muzyki. Po
przemyśleniu wszystkich za i przeciw postanowiłam nie mówić jej o filiżankach.
Tylko niepotrzebnie by się zestresowała.
Oto moją niespokojną głowę
otaczała niezupełnie rodzinna atmosfera. Z naszej czteroosobowej rodziny
zostałyśmy tylko ja i mama. Pomimo tego, że bardzo się kochałyśmy i nic nie
psuło naszych relacji, nie dało się nie odczuwać w sercu pustki po zmarłym ojcu
i zaginionej siostrze. Od czasu jej zniknięcia niewiele się zmieniło w naszym
pokoju. Jej ubrania nadal leżały poskładane w szafie, lalki cierpliwie czekały w
pudle na jej powrót, a na biurku kurzyły się porozrzucane kredki. Gdyby nie ja,
to mama już dawno by to wszystko posprzątała. Wzdrygnęłam się, wspominając ból
po stracie siostry. Nigdy nie pozwoliłam zapakować jej rzeczy do pudeł. Zawsze
byłam pewna, że wróci i znowu narysuje dla mnie pięknego konika, albo
baletnicę, jak to miała w zwyczaju. Ta wiara żyła we mnie przez cały ten czas,
przez siedem lat.
Tamtego wieczoru wróciłam do
domu zapłakana. Od razu zadzwoniłyśmy z mamą na policję. Wciąż szlochając
złożyłam zeznania jako świadek porwania. Po powrocie wzięłam prysznic i
położyłam się do łóżka. Płakałam. Godzinę. Jeszcze jedną. A potem przestałam.
Ogarnął mnie szok. Powoli zdawałam sobie sprawę, że moja siostra prawdopodobnie
nigdy nie wróci. Później w moim umyśle pojawiła się o wiele gorsza myśl. Myśl,
że Angelika już nigdzie nie wróci. Bo nie żyje. W końcu moja mama stwierdziła,
że tak nie może być i zabrała mnie do psychologa. Oczywiście wszyscy wmawiali
mi, że chcą mi pomóc, że doskonale mnie rozumieją, ale tak naprawdę nikt nie
wiedział jak się czuję i nikt nie miał prawa twierdzić, że mnie rozumie. Nie
wiedzieli NIC o tym, co ja czułam. Nigdy nie wybaczyłam sobie, że pozwoliłam,
by moją siostrę porwano. Nigdy nie wybaczyłam sobie, że wypuściłam jej rękę z
uścisku. Nigdy. I nie istnieje nic, co by mi w wybaczeniu sobie pomogło. Postanowiłam
w końcu uspokoić się, by nie denerwować mamy. Następne trzy dni spędziłam tępo
gapiąc się w przestrzeń. Dwa tygodnie. Tyle czasu zajęło doprowadzenie mnie do
stanu używalności.
Tej nocy nie mogłam zasnąć.
Wierciłam się tylko pod kołdrą, zadając sobie w kółko te same pytania: „Kto to zrobił? Dlaczego filiżanki?” . Kiedy
wreszcie udało mi się zasnąć, przyśniła mi się powtórka z tego feralnego
wieczoru, koszmar senny powrócił. Tym razem moja wyobraźnia postarała się, bym
poderwała się w środku nocy zlana potem. Położyłam się powrotem na poduszki i
zamknęła oczy, uspokajając się standardowym „to tylko sen”. Zaczęłam sobie
przypominać to co zobaczyłam: łysego mężczyznę, szczerzącego ostre zęby rekina
w demonicznym uśmiechu, małą, czarnowłosą dziewczynkę z bólem w oczach,
samochód odjeżdżający daleko ode mnie, znikający z pola widzenia razem z tym,
co kochałam najmocniej.
Następnego dnia miałam spotkać
się z Erykiem w parku. Lubiłam go. Chodziliśmy razem do klasy. Miał jasną cerę
i czarujący uśmiech. Jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole, chociaż w
mniemaniu wielu nauczycieli brudas, satanista lub antychryst. Paradoksalnie był
chyba lepiej zadbany niż statystyczna dziewczyna. A jego włosy! To było jego
oczko w głowie. Mył je codziennie i szczotkował zawsze, kiedy miał okazję.
Pomimo dużej rozbieżności ich gustu muzycznego wszystkie dziewczyny w szkole za
nim szalały i nie mogły zrozumieć, dlaczego nie jesteśmy ze sobą. Nieustannie
słyszeliśmy za sobą szmery typu: „Jak ja nienawidzę tej rudej. Gdyby nie ona,
Eryk byłby mój”, ale jakoś nie bardzo nas to obchodziło. W gruncie rzeczy
olewaliśmy obelgi i obraźliwe komentarze, które nie zostały wypowiedziane nam
prosto w twarz, bo niby dlaczego ma nas interesować zdanie takich tchórzy?
- No to co? Zaczynamy!- entuzjastycznie
powitał mnie przyjaciel zacierając dłonie. Schowałam zabrane wcześniej z domu
pałeczki do wewnętrznej kieszeni kurtki. Tego dnia od czasu do czasu zawiewało
zimnym wiatrem.
- Jasne… Zaczynamy… - ale łatwo
było to powiedzieć. No bo od czego niby mieliśmy zacząć? Przez chwilę staliśmy
tylko patrząc się na siebie. Nie ma co,
świetny początek- pomyślałam.
- To może chodźmy do Rebeki?- zasugerował chłopak, jak gdyby czytał mi w
myślach- Wziąłem przyrządy do zbierania odcisków palców, kupiłem w tym sklepie
przy pralni.
- Jakiś wybryk natury, czytasz w myślach…
- Nie czytam w myślach, po prostu wywnioskowałem z twojej miny co ci
chodzi po głowie.
- Serio?
- Tak, poirytowałaś się, uniosłaś lewą brew.- wskazał palcem moją twarz.
- Acha… A jak zrobię tak?- uniosłam prawą brew i przybrałam minę
wyrażającą pogardę.
- To uznam, że nasunęła ci się jakaś riposta i zacznę się bać-
zachichotał- To co, idziemy?
- Nie, uważam, że powinniśmy to najpierw przemyśleć, a nie tylko na
ślepo biegać do Re-re.
- Jak nie Rebeka to co? Zostajemy tu, w parku?
- A wiesz, że to genialny pomysł?- olśniło mnie- Przecież zawsze, po prostu z a w s z e
chodziliśmy do parku odrabiać najtrudniejsze lekcje! Wniosek?
- Tam się najlepiej myśli?- jak zwykle odgadł o co mi chodziło. Jednak
nie mogłam go tak po prostu pochwalić. Nie byłabym sobą.
- Nieee… Jak to odkryłeś Sherlocku?- zapatrzyłam się na niego z miną
wyrażającą udawany podziw i mówiącą „ no coś ty?”
- Czyżbym dosłyszał nutę sarkazmu?
- Nie, ależ skąd! Ja i sarkazm?- zaperzyłam się sztucznie.
Tak więc wyruszyliśmy na bardzo
krótki spacer do pobliskiej ławki. Kiedy dotarliśmy na miejsce, stwierdziłam,
że od lat nic tu się nie zmieniło. Otaczała nas żywa zieleń trawnika, na którym
zawsze (teraz także) jakaś rodzina lub zakochana parka urządzała sobie piknik.
Na wprost nas widniał kolorowy i rozległy plac zabaw, skąd dochodziły radosne
krzyki bawiących się tam dzieci. Wzdrygnęłam się. Nienawidziłam dzieci. Były
takie rozwrzeszczane, rozbiegane. Nie na moje siły. Poza tym, brakowało mi
cierpliwości do małych ludzi. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu te
krasnale najzwyczajniej w świecie się mnie bały!
Gdy zawiał wiatr, poczuliśmy
dobrze nam znany zapach dębowego lasku, który znajdował się nieopodal. Często
urządzaliśmy tam ognisko z klasą. W naszym mieście chyba nie było osoby, która
nie lubiłaby tu przychodzić. To miejsce było po prostu na swój sposób magiczne.
Usiedliśmy na ławce, w cieniu, pod drzewem. Podziwiałam napisy wycięte
przez poprzednie pokolenia scyzorykiem , a także te, które zostawiło tu nasze
pokolenie. Tak, mówiąc nasze pokolenie mam też na myśli naszą
paczkę: mnie, Rebekę i Eryka. Niegdyś też Angelikę. Powróciły wspomnienia sprzed wielu lat, kiedy wszystko
jeszcze było w porządku. Tęskniłam za tą beztroską.
- Podstawowe pytanie w sprawie
filiżanek: kto mógł to zrobić?- zaczął rzeczowo Eryk, wyrywając mnie z
zamyślenia. Spojrzałam na niego. Czyżby spodziewał się po mnie aż tak wiele?
Jeżeli on nie wiedział, to ja tym bardziej. Nie oszukujmy się, na tym etapie
mogliśmy tylko snuć domysły.
- Sierotka Marysia, może chciała
się zabawić.- popatrzyłam na niego z politowaniem- Człowieku, myślisz, że mój
mózg to Biblioteka Kongresu?
- Ty, a może to był jakiś
seryjny morderca i chciał ją zastraszyć?- zasugerował z przekonaniem.
- Tak, zapytajmy się Rebeki, czy
podpadła ostatnio jakiemuś seryjnemu mordercy. Poza tym morderca nie pisałby,
żeby się nie martwić.
- Dobra, skoro uważasz, że to
był słaby pomysł, to może sama coś zaproponuj?- założył ręce na piersi.
Ale ja jak na złość odpłynęłam.
To znaczy zamyśliłam się tak, że nawet nie słyszałam co mówi mój przyjaciel.
Na wprost mnie znajdowały się
stare huśtawki. Przypomniało mi się jak razem z Angelą huśtałyśmy się na nich,
aż w końcu ona spadła. Mama wcześniej uprzedzała nas, żebyśmy nie skakały z
wysokości i nie zrobiły sobie krzywdy. Więc wymyśliłyśmy, że chciałyśmy mamie
zrobić dowcip i specjalnie wymazałyśmy sukienkę mojej siostry ziemią.
Uważałyśmy wtedy, że takie oszustwo było lepsze od przyznania się do nieuwagi. Później
mama i tak domyśliła się prawdy, w końcu to mama. Chyba łatwo odgadnąć jaka
była jej reakcja.
Jakiś czas później złożyłyśmy
przy tych huśtawkach wieczystą przysięgę. Napisałyśmy, że nigdy o sobie nie
zapomnimy, pokropiłyśmy kartkę krwią z palców, a potem ją doszczętnie
spaliłyśmy. Wtedy nie spodziewałyśmy się, że zostaniemy tak brutalnie
rozłączone.
W moim oku zakręciła się łza.
- Iw? Halo?! IW?!
- Angelika.- wyszeptałam.
Otarłam łzę i ukryłam twarz w dłoniach.
- Co?
- Angelika.
- Angelika? Myślisz, że ona
mogła to zrobić?- dopytywał Eryk- I czemu płaczesz? Nie wyśmieję cię przez ten
pomysł!
Tym razem nie odgadł o czym
akurat myślę, ale zgadł jaka teoria ukrywała się w mojej głowie. To była
właśnie myśl, która naszła mnie wtedy przy stole. Bardzo nieprawdopodobna, ale
niosła mi nadzieję.
- Tak.- otarłam łzę wierzchem
dłoni- Sam pomyśl, oba zdarzenia miały miejsce w rocznicę jej porwania i
dotyczyły tychże właśnie filiżanek. Nie innych takich samych, tylko tych, które
ja i Angelika dałyśmy Rebece.
- A pomyślałaś może o tym, że komuś
może chodzić o te inne filiżanki? Może ktoś nasłał na posiadacza bliźniaczych
filiżanek kogoś, kto miałby go zastraszyć, ale najemnik pomylił się i zastrasza
Rebekę? Przyznaj, że po prostu wariujesz, bo coś się wydarzyło w tę rocznicę.
Ale to wcale nie musi mieć związku z Angeliką.- zarzucił mi przyjaciel.
- A jeżeli ona jakimś cudem
przeżyła i wróciła?- usiadłam po turecku na ławce, przodem do niego.
- Miała wtedy dziewięć lat!
Wątpię…
-… a ja nie! Zapominasz, że była
bardzo pomysłowa i inteligentna!
- Nawet jeśli, to dlaczego nie
wróciła do domu?- sądząc po zadowolonej minie jaką zrobił, moja pewnie zrzedła.
A niech się wymądrza, pomyślałam, jeszcze zobaczymy kto ma rację.
- Może… Może nie ma takiej
możliwości? Coś ją trzyma z daleka i powstrzymuje?
- To poinformujmy policję.
- Zgłupiałeś?! Wyśmieją nas!
Albo wsadzą do psychiatryka! Przychodzimy na komisariat i prosimy, by wyjaśnili
sprawę wydarzeń rodem z „Paranolmal Activity”, a jakby tego było mało, to
podsuwamy im pod nos podejrzenie, że mogła to zrobić dziewczyna, która zaginęła
siedem lat temu! A szanse na przeżycie miała tylko w moich oczach!
- To co robimy?
- A co mamy robić? Dyskretnie
idziemy na policję.
- Przecież dopiero co mówiłaś…
- Wiem, co mówiłam. Mama ma
znajomego w policji, jej nie trzeba mówić, a on zrozumie moje podejrzenia. A
jak nie, to sam nas posadzi w pokoju bez klamek.- rozmyśliłam się w połowie
wypowiedzi.
- Skoro tak.. Ale wiesz, że
kiedy policja zacznie dochodzenie, to twoja mama się o tym dowie.
- W sumie racja. To co
proponujesz?
- Dowiedzieć się, czy były drugie takie
filiżanki.
- Ale jak?!- rozłożyłam ręce z
bezradności.
- Gdzie Ang je kupiła?- chłopak
jak zwykle zachował trzeźwy umysł w obliczu mojego załamania.
- W tym sklepiku ze starociami,
naprzeciwko kina. Ponoć dość tanio. Chińska porcelana, a z tego co pamiętam
zapłaciła niecałe osiemdziesiąt złotych za wszystkie cztery i do każdej
talerzyk.
- No i jesteśmy w domu.- podniósł się z ławki z
zachęcającym uśmiechem i podał mi rękę.
Spacer nie był zbyt długi. Sklep
znajdował się zaledwie trzy skrzyżowania dalej. Z zewnątrz wyglądał na stary.
Brązowa farba na drzwiach zdążyła już poodłazić, odkrywając dla naszych oczu
widok nagiego drewna. Pomimo zapewne godnego podziwu wieku drzwi dzielnie
trzymały się na zawiasach. Gdy je pchnęłam, usłyszeliśmy dzwonek i uderzył nas
intensywny zapach kadzidełek. Coś jak drzewo sandałowe i piżmo. Wszędzie stały
szafy, komody, zastawy stołów, wazony, lustra, lampy, stoliki, a nawet dwa
łóżka z baldachimami. Pomieszczenie było bardzo obszerne, ale gratów
nagromadzono tyle, że ledwo dało się przejść.
Usłyszawszy, że ktoś wszedł do
sklepu, zza zasłony z koralików wyszła staruszka. Miała na sobie białą bluzkę i
czerwoną spódnicę do kostek. Na ramiona zarzuciła zieloną, starą chustę. Siwe
włosy spięte były w kok. Jej twarz była mocno poorana zmarszczkami, ale z jakiegoś
powodu wydała mi się bardzo sympatyczną kobietą. Przywitała nas ciepłym
uśmiechem charakterystycznym dla pań po siedemdziesiątce.
- I co kochanieńcy, wybraliście
coś może?- gdybyśmy nawet chcieli coś wybierać, to ho ho, na pewno po takim
czasie bylibyśmy już zdecydowani.
- Nie, proszę pani… Chcielibyśmy
tylko panią o coś zapytać i nie, nie chodzi o ankietę.- zaprzeczyłam nieśmiało,
jednak mój akcent musiał się pojawić.
- Ach, chcecie rady? Czego
szukacie, dzieci?
- Nie, nie, nie… Chodzi nam
raczej o… Prywatną rozmowę… Rozumie pani…- przyznałam.
- Och… W takim razie proszę,
zapraszam na zaplecze.
Kobieta poprowadziła nas za
zasłonę zza której uprzednio wyszła. Byłam zszokowana, że w ogóle udało nam się
przejść między wszystkimi meblami nagromadzonymi w sklepie. Pokoik był dość
malutki, ale w zupełności wystarczył, by nas wszystkich pomieścić.
Naprzeciwko wejścia znajdowało
się okno z widokiem na wielkie centrum handlowe i kino. Po lewej stronie w
kącie stała szafa, pod oknem komódka z czajnikiem, cukiernicą i kilkoma
szklankami, a po prawej stronie mieścił się niziutki stoliczek i cztery
krzesła. Staruszka wskazała nam miejsce do siedzenia.
- O czym chcieliście ze mną
porozmawiać?- zapytała życzliwie.
- Chciałam zapytać panią o
filiżanki z chińskiej porcelany, które sprzedała pani siedem lat temu
dziewięcioletniej dziewczynce.- zaczęłam bezpośrednio. Na jej twarzy zastygł wyraz strachu i
podejrzliwości. Przestraszyłam się. Może trochę przesadziłam z tą bezpośredniością?
Jeszcze nam pani padnie na zawał i dopiero będzie. Dobrze przynajmniej, że
siedziała.
- Kim jesteście?- spytała cicho,
a w jej głosie wyraźnie słychać było podejrzliwość. Jej mina od razu się
zmieniła. Stała się uważna i bardziej stanowcza.
- Ja mam na imię Iwona i jestem
siostrą tej dziewczynki, a to mój przyjaciel, Eryk.- wymieniony skinął głową.
- A dlaczego mnie o to pytacie?
- Ponieważ ta dziewczyna
zaginęła dwa dni później, do dzisiaj jej nie ma, a teraz sądzimy, że ktoś chce
nam coś przekazać używając tych filiżanek.
- Zaginęła…-
zasmuciła się, przez co jej twarz wydała się jeszcze starsza, a wiek odbił się
w młodych jak dotąd oczach.
Dobrze, powiem wam. A więc sprzedałam je tanio, wręcz bardzo tanio. Teraz tego
żałuję. Nie pomyślcie sobie tylko, że jestem chciwa, co to, to nie, ale wiecie
jak to jest z emeryturą. Czasem trudno związać koniec z końcem. Dzieci swoje
przeżyłam, męża pochowałam jeszcze będąc młodą. Zostałam sama i muszę sobie
jakoś radzić… Tego samego dnia, wieczorem, przyszli do mnie dwaj mężczyźni
ubrani cali na czarno i zapytali czy mam chińską porcelanę…
- A jak oni wyglądali? Czy jeden
był łysy?- wypaliłam. Sądząc po minie starszej pani była urażona tym, że jej
przerwałam.
- Tak, jeden był łysy.- odburknęła,
po czym wróciła do pasjonującej historii- Odpowiedziałam im, że jedyny artykuł z tego
rodzaju, jakim były te filiżanki, właśnie sprzedałam. Myśleli, że kłamię, więc
podałam im szczegóły. Wtedy oni jakby zyskali pewność, że mówimy o tym samym przedmiocie.
Uświadomili mi mój straszny błąd. Mianowicie był to artefakt z XIV wieku, z czasów
dynastii Ming. Drugiego takiego kompletu nie znajdziecie na całym świecie.
Dlatego były warte fortunę. Pewnie pomyślicie, że to nieprawdopodobne. Nie, to
nie były kopie. Te jedne jedyne filiżanki mają na spodach znak, malowany na
wzór królewskiej pieczęci. Nawet najsprawniejsza ręka go nie skopiuje. Ktoś
powiedziałby, co to za sprzedawca, który nie wie co sprzedaje. Prawda jest
taka, że nie jestem antykwariuszem, specjalnie się nie znam. Dla mnie filiżanki
to po prostu filiżanki. Kolejna wasza wątpliwość mogłaby dotyczyć tego, że
sprzedałam je małej dziewczynce. Tutaj powtórzę: nie miałam pojęcia co
sprzedawałam, ani na jakie ryzyko ją narażam. Bardzo mi przykro z powodu tego,
co się stało.
Wraz z Erykiem spojrzeliśmy po
sobie. Sami nie wiedzieliśmy co o tym myśleć, więc bez słów ustaliliśmy, że
jednak dobrze by było przejść się do Rebeki. No bo co komu zaszkodzi spacerek?
Może zaszkodzić, oj może.
Później żałowałam, że w ogóle wyszłam tego dnia z domu.
- Fortunę?- powtórzył po raz
któryś Eryk w drodze do domu przyjaciółki- Ja się zastanawiam, czy tej
staruszce na pewno można wierzyć. Kto wie, może ze starości zamiast leków
łyknęła coś podejrzanego, a teraz bredzi?
- Jak tak ciebie słucham to
nasuwa mi się podejrzenie, że to raczej ty coś łyknąłeś. Nie zauważyłeś, że tu
się wszystko zgadza? Jakimś cudem te filiżanki trafiły do Europy i jakimś
drugim cudem nikt nie zauważył ich wartości. Potem zostały sprzedane małej
dziewczynce i to jest najbardziej nieprawdopodobne, bo kto normalny by tak
postąpił? Angelika, niech szlag trafi twój urok osobisty! Jedziemy dalej: zaraz
po sprzedaniu, pojawia się dwóch kolesi, którzy, jak wynika z opisu
sprzedawczyni, byli ubrani jak członkowie dowolnego gangu! Dziewczyna zostaje
porwana i nie udaje się jej znaleźć! A znak, o którym mówiła sprzedawczyni
widziałam na spodzie filiżanek. Strasznie skomplikowany. Te filiżanki muszą
być… - nagle gwałtownie się zatrzymałam- Jeżeli te filiżanki rzeczywiście są
autentyczne, to trzeba szybko ostrzec Rebekę.
Ruszyliśmy biegiem. Kiedy
przemierzaliśmy podwórko przed domem, Eryk zadał jeszcze jedno pytanie:
- A niby jak te filiżanki
trafiły do Europy?!
- A bo to mało przemytników na
świecie?- mówiąc te słowa, zapukałam do drzwi domu naszej przyjaciółki.
- O, to wy! Miło was znowu
widzieć!- i w tym momencie dziewczyna zobaczyła wyrazy naszych twarzy- Albo i
nie…
Weszliśmy do środka. W stale
jasnym i napawającym poczuciem bezpieczeństwa domu nagle zapanowała napięta
atmosfera.
- Chodzi o te filiżanki,
prawda?- wprowadziła nas do tego samego pomieszczenia co wcześniej.
Pokiwaliśmy z Erykiem głowami. W milczeniu usiadłyśmy przy stole, a Eryk
zabrał się do oględzin podstawionych mu pod nos filiżanek. „Zbierał odciski
palców”, w rzeczywistości tylko wsypując biały proszek do każdej z nich. Chyba
nie za bardzo wiedział jak należy to zrobić. Po powstrzymaniu się od palnięcia
jakiegoś tekstu na ten temat, pochwaliłam się za powściągliwość.
- Czy kiedykolwiek ktoś tu się
włamał?- spytałam.
- Nie, nigdy. Wszędzie
pozakładane są alarmy.
- To dobrze. A zauważyłaś może
żeby ktoś cię obserwował? Jakieś lornetki w krzakach, albo coś?
- Nie… Ale dlaczego o to pytasz?-
Rebeka ściągnęła brwi- Co się stało?
- Posłuchaj.- zaczęłam
ostrożnie- Tylko się nie przestrasz. Musisz oddać mi filiżanki.
- Słucham?!- zdumiała się
dziewczyna.
- Jeżeli tego nie zrobisz,
będziesz miała kłopoty. I to spore. To nie jest zwykły komplet. Pochodzi z XIV
wieku, z Chin, był własnością dynastii Ming. Trafił do Europy, a potem do
ciebie. Myślę, że nawet jeżeli minęło te siedem lat, wciąż możesz być w
niebezpieczeństwie. Pomyśl, co zrobiłby przestępca chcąc je zdobyć?
Rebeka z przerażeniem na twarzy
skinęła głową i spakowała filiżanki do pudełka.
- Zabierzcie je. I proszę,
uważajcie na siebie. Macie do mnie zadzwonić jak tylko dojdziecie do domów! A
teraz idźcie już. Robi się ciemno.
- Dobrze, obiecuję. Eryk,
zbieraj tę swoją mąkę i idziemy. Dam ci poprzesypywać taką samą u mnie w domu
skoro tak bardzo ci zależy. Dla urozmaicenia dodam jeszcze cukier, sól i co tam
jeszcze się znajdzie.
- Tyle razy mówiłem, że to nie
jest mąka!- oburzył się.
- A ja tyle razy mówiłam, że co
byś nie mówił, to dla mnie i tak to zawsze będzie mąka! Idziemy.
Pożegnaliśmy się i wyruszyliśmy
w drogę powrotną. Czyli udało nam się odkryć, że ktoś chce pozyskać te
filiżanki dla zysku materialnego. Czyli niewiele. W desperacji zaczęłam
wypytywać Eryka, czy aby na pewno nic nie znalazł. Nie wiedzieliśmy już co
robić. Byliśmy bezradni. Przygnębieni tymczasowym niepowodzeniem, wracaliśmy do
domów.
Na ulicy było już pusto. Tak
niebywale cicho, że żadne z nas nie czuło potrzeby zakłócania tego stanu. Z
jednej strony to dobrze, bo mogłam dać sobie kilka chwil na odpoczynek, ale z
drugiej strony powoli zaczynało mi się nudzić. Poza nami nie było na niej ani
żywej duszy. Z przyzwyczajenia zaczęłam liczyć latarnie.
Jedna… druga… trzecia…
Lekki wietrzyk połaskotał mnie
po nagich przedramionach, rozwiał włosy i jak prawdziwy łobuz bez przeproszenia
pognał dalej.
Dwunasta.. trzynasta…
Chodnik miękko układał mi się
pod nogami. To dobrze, buty z cienką podeszwą raczej nie nadają się na spacer
po żwirze.
Dwudziesta pierwsza… dwudziesta
druga…
Liście drzew cicho szumiały,
gładząc aksamitną muzyką uszy dwojga ludzi idących przez miasto.
Dwudziesta piąta… dwudziesta
szósta…
Zatrzymaliśmy się przed
skrzyżowaniem. Nie było ani widać, ani słychać żadnego samochodu. Eryk śmiało
zrobił krok do przodu, ale mnie jakby zamurowało. Przyjaciel wrócił do mnie ze
zmarszczonym czołem.
Powrót od Rebeki, ta sama
ulica, dwudziesta szósta latarnia, zero ludzi. I ten dźwięk. Silnik. Dużego
samochodu. Déjà vu? Zza rogu wyjechała biała furgonetka. Moje serce
przyspieszyło. Z auta wyskoczyło pięciu mężczyzn w maskach, a każdy z nich
trzymał karabin maszynowy. Zaschło mi w gardle. Nie byłam w stanie krzyczeć.
Biegli prosto na nas. Zaczęliśmy się cofać. Po prawej był sklep, zwróciłam się
plecami do niego, by dyskretnie umożliwić sobie i Erykowi ucieczkę. Szarpnęłam za
klamkę i popchnęłam w tył. Nic. Jeszcze raz. Też nic. Odwróciłam się. No tak.
Na drzwiach było napisane „ciągnij”. Można i tak. Ale to też nic nie dało.
- Nie…- szepnęłam- NIE!!!-
wydarłam się, gdy trzech mężczyzn odciągnęło Eryka w ślepą uliczkę. W moją
stronę już wyciągało ręce dwóch ludzi. Poczułam jak adrenalina zaczyna krążyć w
mojej krwi i zwinnym ruchem uchyliłam się przed ich rękoma. Zerwałam się do
biegu. Skręciłam za róg starej kamienicy i szybkim ruchem przewiesiłam torbę z
pudełkiem, w którym były filiżanki przez ramię, po czym wspięłam się po
drabinie na dach. Ale to był błąd. Komin był za wąski, by do niego wskoczyć.
Miałam tylko nadzieję, że mnie nie zauważyli. Szybko położyłam się na brzuchu.
Leżąc tak, podczołgałam się do krawędzi dachu i wychyliłam się za jego krawędź.
Faceci stali na dole i rozglądali się. Zaczęli coś wyciągać z torby
przewieszonej przez ramię jednego z nich. Wychyliłam się jeszcze trochę. To było
coś jak komórka, tylko że większe. Może udałoby się zobaczyć coś, co pomogłoby
ustalić kim są? Podciągnęłam się na łokciach, żeby mieć lepszy widok. W tym
momencie ręka mi się omsknęła i potrąciłam rynnę. Była tak stara, że jej
fragment po prostu się odłamał i uderzył w głowę jednego z mężczyzn. Szybko się
cofnęłam od krawędzi.
- Mamy cię… - dobiegło mnie z
dołu.
- Jasny gwint.- szepnęłam. Wiedziałam,
że nie ma już dla mnie ratunku. Podbiegłam do przeciwległego końca dachu.
Skoczyć z drugiego piętra? Aż tak zdesperowana nie byłam. Dach drugiego budynku
znajdował się wyżej i o wiele za daleko.
Odwróciłam się. Mężczyźni już wspięli
się po drabinie. Poczułam kolejny przypływ adrenaliny. Spojrzała jeszcze raz na
„przepaść” za mną. Szybko przeżegnałam się, odwróciłam i… skoczyłam na dół. A
raczej próbowałam, bo w ostatnim momencie mnie złapali.
- Koniec tego dobrego.-
powiedział jeden z nich i uderzył mnie bronią w tył głowy. Bezwładnie osunęłam
się na ziemię. Ogarnęła mnie złowroga ciemność.