sobota, 4 października 2014

Rozdział II Od czego mam zacząć?!



Rozdział II
- Od czego mam zacząć?!-
  Wróciłam do domu. Eryk życzył mi powodzenia w śledztwie i poszedł w swoją stronę.
  Kiedy weszłam do mieszkania, moja mama już spała, bo, co tu dużo mówić, wybraliśmy się z Erykiem na bardzo długi spacer urozmaicony rozmową o ciekawostkach ze świata muzyki. Po przemyśleniu wszystkich za i przeciw postanowiłam nie mówić jej o filiżankach. Tylko niepotrzebnie by się zestresowała.
  Oto moją niespokojną głowę otaczała niezupełnie rodzinna atmosfera. Z naszej czteroosobowej rodziny zostałyśmy tylko ja i mama. Pomimo tego, że bardzo się kochałyśmy i nic nie psuło naszych relacji, nie dało się nie odczuwać w sercu pustki po zmarłym ojcu i zaginionej siostrze. Od czasu jej zniknięcia niewiele się zmieniło w naszym pokoju. Jej ubrania nadal leżały poskładane w szafie, lalki cierpliwie czekały w pudle na jej powrót, a na biurku kurzyły się porozrzucane kredki. Gdyby nie ja, to mama już dawno by to wszystko posprzątała. Wzdrygnęłam się, wspominając ból po stracie siostry. Nigdy nie pozwoliłam zapakować jej rzeczy do pudeł. Zawsze byłam pewna, że wróci i znowu narysuje dla mnie pięknego konika, albo baletnicę, jak to miała w zwyczaju. Ta wiara żyła we mnie przez cały ten czas, przez siedem lat.
  Tamtego wieczoru wróciłam do domu zapłakana. Od razu zadzwoniłyśmy z mamą na policję. Wciąż szlochając złożyłam zeznania jako świadek porwania. Po powrocie wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Płakałam. Godzinę. Jeszcze jedną. A potem przestałam. Ogarnął mnie szok. Powoli zdawałam sobie sprawę, że moja siostra prawdopodobnie nigdy nie wróci. Później w moim umyśle pojawiła się o wiele gorsza myśl. Myśl, że Angelika już nigdzie nie wróci. Bo nie żyje. W końcu moja mama stwierdziła, że tak nie może być i zabrała mnie do psychologa. Oczywiście wszyscy wmawiali mi, że chcą mi pomóc, że doskonale mnie rozumieją, ale tak naprawdę nikt nie wiedział jak się czuję i nikt nie miał prawa twierdzić, że mnie rozumie. Nie wiedzieli NIC o tym, co ja czułam. Nigdy nie wybaczyłam sobie, że pozwoliłam, by moją siostrę porwano. Nigdy nie wybaczyłam sobie, że wypuściłam jej rękę z uścisku. Nigdy. I nie istnieje nic, co by mi w wybaczeniu sobie pomogło. Postanowiłam w końcu uspokoić się, by nie denerwować mamy. Następne trzy dni spędziłam tępo gapiąc się w przestrzeń. Dwa tygodnie. Tyle czasu zajęło doprowadzenie mnie do stanu używalności.
  Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wierciłam się tylko pod kołdrą, zadając sobie w kółko te same pytania: „Kto to zrobił? Dlaczego filiżanki?” .  Kiedy wreszcie udało mi się zasnąć, przyśniła mi się powtórka z tego feralnego wieczoru, koszmar senny powrócił. Tym razem moja wyobraźnia postarała się, bym poderwała się w środku nocy zlana potem. Położyłam się powrotem na poduszki i zamknęła oczy, uspokajając się standardowym „to tylko sen”. Zaczęłam sobie przypominać to co zobaczyłam: łysego mężczyznę, szczerzącego ostre zęby rekina w demonicznym uśmiechu, małą, czarnowłosą dziewczynkę z bólem w oczach, samochód odjeżdżający daleko ode mnie, znikający z pola widzenia razem z tym, co kochałam najmocniej.
  Następnego dnia miałam spotkać się z Erykiem w parku. Lubiłam go. Chodziliśmy razem do klasy. Miał jasną cerę i czarujący uśmiech. Jeden z najprzystojniejszych chłopaków w szkole, chociaż w mniemaniu wielu nauczycieli brudas, satanista lub antychryst. Paradoksalnie był chyba lepiej zadbany niż statystyczna dziewczyna. A jego włosy! To było jego oczko w głowie. Mył je codziennie i szczotkował zawsze, kiedy miał okazję. Pomimo dużej rozbieżności ich gustu muzycznego wszystkie dziewczyny w szkole za nim szalały i nie mogły zrozumieć, dlaczego nie jesteśmy ze sobą. Nieustannie słyszeliśmy za sobą szmery typu: „Jak ja nienawidzę tej rudej. Gdyby nie ona, Eryk byłby mój”, ale jakoś nie bardzo nas to obchodziło. W gruncie rzeczy olewaliśmy obelgi i obraźliwe komentarze, które nie zostały wypowiedziane nam prosto w twarz, bo niby dlaczego ma nas interesować zdanie takich tchórzy?
  - No to co? Zaczynamy!- entuzjastycznie powitał mnie przyjaciel zacierając dłonie. Schowałam zabrane wcześniej z domu pałeczki do wewnętrznej kieszeni kurtki. Tego dnia od czasu do czasu zawiewało zimnym wiatrem.
  - Jasne… Zaczynamy… - ale łatwo było to powiedzieć. No bo od czego niby mieliśmy zacząć? Przez chwilę staliśmy tylko patrząc się na siebie. Nie ma co, świetny początek- pomyślałam.
- To może chodźmy do Rebeki?- zasugerował chłopak, jak gdyby czytał mi w myślach- Wziąłem przyrządy do zbierania odcisków palców, kupiłem w tym sklepie przy pralni.
- Jakiś wybryk natury, czytasz w myślach…
- Nie czytam w myślach, po prostu wywnioskowałem z twojej miny co ci chodzi po głowie.
- Serio?
- Tak, poirytowałaś się, uniosłaś lewą brew.- wskazał palcem moją twarz.
- Acha… A jak zrobię tak?- uniosłam prawą brew i przybrałam minę wyrażającą pogardę.
- To uznam, że nasunęła ci się jakaś riposta i zacznę się bać- zachichotał- To co, idziemy?
- Nie, uważam, że powinniśmy to najpierw przemyśleć, a nie tylko na ślepo biegać do Re-re.
- Jak nie Rebeka to co? Zostajemy tu, w parku?
- A wiesz, że to genialny pomysł?- olśniło mnie-  Przecież zawsze, po prostu z a w s z e chodziliśmy do parku odrabiać najtrudniejsze lekcje! Wniosek?
- Tam się najlepiej myśli?- jak zwykle odgadł o co mi chodziło. Jednak nie mogłam go tak po prostu pochwalić. Nie byłabym sobą.
- Nieee… Jak to odkryłeś Sherlocku?- zapatrzyłam się na niego z miną wyrażającą udawany podziw i mówiącą „ no coś ty?”
- Czyżbym dosłyszał nutę sarkazmu?
- Nie, ależ skąd! Ja i sarkazm?- zaperzyłam się sztucznie.
  Tak więc wyruszyliśmy na bardzo krótki spacer do pobliskiej ławki. Kiedy dotarliśmy na miejsce, stwierdziłam, że od lat nic tu się nie zmieniło. Otaczała nas żywa zieleń trawnika, na którym zawsze (teraz także) jakaś rodzina lub zakochana parka urządzała sobie piknik. Na wprost nas widniał kolorowy i rozległy plac zabaw, skąd dochodziły radosne krzyki bawiących się tam dzieci. Wzdrygnęłam się. Nienawidziłam dzieci. Były takie rozwrzeszczane, rozbiegane. Nie na moje siły. Poza tym, brakowało mi cierpliwości do małych ludzi. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu te krasnale najzwyczajniej w świecie się mnie bały!
  Gdy zawiał wiatr, poczuliśmy dobrze nam znany zapach dębowego lasku, który znajdował się nieopodal. Często urządzaliśmy tam ognisko z klasą. W naszym mieście chyba nie było osoby, która nie lubiłaby tu przychodzić. To miejsce było po prostu na swój sposób magiczne.
Usiedliśmy na ławce, w cieniu, pod drzewem. Podziwiałam napisy wycięte przez poprzednie pokolenia scyzorykiem , a także te, które zostawiło tu nasze pokolenie. Tak, mówiąc nasze pokolenie mam też na myśli naszą paczkę: mnie, Rebekę i Eryka. Niegdyś też Angelikę. Powróciły wspomnienia sprzed wielu lat, kiedy wszystko jeszcze było w porządku. Tęskniłam za tą beztroską.
  - Podstawowe pytanie w sprawie filiżanek: kto mógł to zrobić?- zaczął rzeczowo Eryk, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego. Czyżby spodziewał się po mnie aż tak wiele? Jeżeli on nie wiedział, to ja tym bardziej. Nie oszukujmy się, na tym etapie mogliśmy tylko snuć domysły.
  - Sierotka Marysia, może chciała się zabawić.- popatrzyłam na niego z politowaniem- Człowieku, myślisz, że mój mózg to Biblioteka Kongresu?
  - Ty, a może to był jakiś seryjny morderca i chciał ją zastraszyć?- zasugerował z przekonaniem.
  - Tak, zapytajmy się Rebeki, czy podpadła ostatnio jakiemuś seryjnemu mordercy. Poza tym morderca nie pisałby, żeby się nie martwić.
  - Dobra, skoro uważasz, że to był słaby pomysł, to może sama coś zaproponuj?- założył ręce na piersi.
  Ale ja jak na złość odpłynęłam. To znaczy zamyśliłam się tak, że nawet nie słyszałam co mówi mój przyjaciel.
  Na wprost mnie znajdowały się stare huśtawki. Przypomniało mi się jak razem z Angelą huśtałyśmy się na nich, aż w końcu ona spadła. Mama wcześniej uprzedzała nas, żebyśmy nie skakały z wysokości i nie zrobiły sobie krzywdy. Więc wymyśliłyśmy, że chciałyśmy mamie zrobić dowcip i specjalnie wymazałyśmy sukienkę mojej siostry ziemią. Uważałyśmy wtedy, że takie oszustwo było lepsze od przyznania się do nieuwagi. Później mama i tak domyśliła się prawdy, w końcu to mama. Chyba łatwo odgadnąć jaka była jej reakcja.
  Jakiś czas później złożyłyśmy przy tych huśtawkach wieczystą przysięgę. Napisałyśmy, że nigdy o sobie nie zapomnimy, pokropiłyśmy kartkę krwią z palców, a potem ją doszczętnie spaliłyśmy. Wtedy nie spodziewałyśmy się, że zostaniemy tak brutalnie rozłączone.
   W moim oku zakręciła się łza.
  - Iw? Halo?! IW?!
  - Angelika.- wyszeptałam. Otarłam łzę i ukryłam twarz w dłoniach.
  - Co?
  - Angelika.
  - Angelika? Myślisz, że ona mogła to zrobić?- dopytywał Eryk- I czemu płaczesz? Nie wyśmieję cię przez ten pomysł!
  Tym razem nie odgadł o czym akurat myślę, ale zgadł jaka teoria ukrywała się w mojej głowie. To była właśnie myśl, która naszła mnie wtedy przy stole. Bardzo nieprawdopodobna, ale niosła mi nadzieję.
  - Tak.- otarłam łzę wierzchem dłoni- Sam pomyśl, oba zdarzenia miały miejsce w rocznicę jej porwania i dotyczyły tychże właśnie filiżanek. Nie innych takich samych, tylko tych, które ja i Angelika dałyśmy Rebece.
  - A pomyślałaś może o tym, że komuś może chodzić o te inne filiżanki? Może ktoś nasłał na posiadacza bliźniaczych filiżanek kogoś, kto miałby go zastraszyć, ale najemnik pomylił się i zastrasza Rebekę? Przyznaj, że po prostu wariujesz, bo coś się wydarzyło w tę rocznicę. Ale to wcale nie musi mieć związku z Angeliką.- zarzucił mi przyjaciel.
  - A jeżeli ona jakimś cudem przeżyła i wróciła?- usiadłam po turecku na ławce, przodem do niego.
  - Miała wtedy dziewięć lat! Wątpię…
  -… a ja nie! Zapominasz, że była bardzo pomysłowa i inteligentna!
  - Nawet jeśli, to dlaczego nie wróciła do domu?- sądząc po zadowolonej minie jaką zrobił, moja pewnie zrzedła. A niech się wymądrza, pomyślałam, jeszcze zobaczymy kto ma rację.
   - Może… Może nie ma takiej możliwości? Coś ją trzyma z daleka i powstrzymuje?
  - To poinformujmy policję.
  - Zgłupiałeś?! Wyśmieją nas! Albo wsadzą do psychiatryka! Przychodzimy na komisariat i prosimy, by wyjaśnili sprawę wydarzeń rodem z „Paranolmal Activity”, a jakby tego było mało, to podsuwamy im pod nos podejrzenie, że mogła to zrobić dziewczyna, która zaginęła siedem lat temu! A szanse na przeżycie miała tylko w moich oczach!
  - To co robimy?
  - A co mamy robić? Dyskretnie idziemy na policję.
  - Przecież dopiero co mówiłaś…
  - Wiem, co mówiłam. Mama ma znajomego w policji, jej nie trzeba mówić, a on zrozumie moje podejrzenia. A jak nie, to sam nas posadzi w pokoju bez klamek.- rozmyśliłam się w połowie wypowiedzi.
  - Skoro tak.. Ale wiesz, że kiedy policja zacznie dochodzenie, to twoja mama się o tym dowie.
  - W sumie racja. To co proponujesz?
  - Dowiedzieć się, czy były drugie takie filiżanki.
  - Ale jak?!- rozłożyłam ręce z bezradności.
  - Gdzie Ang je kupiła?- chłopak jak zwykle zachował trzeźwy umysł w obliczu mojego załamania.
  - W tym sklepiku ze starociami, naprzeciwko kina. Ponoć dość tanio. Chińska porcelana, a z tego co pamiętam zapłaciła niecałe osiemdziesiąt złotych za wszystkie cztery i do każdej talerzyk.
  -  No i jesteśmy w domu.- podniósł się z ławki z zachęcającym uśmiechem i podał mi rękę.
  Spacer nie był zbyt długi. Sklep znajdował się zaledwie trzy skrzyżowania dalej. Z zewnątrz wyglądał na stary. Brązowa farba na drzwiach zdążyła już poodłazić, odkrywając dla naszych oczu widok nagiego drewna. Pomimo zapewne godnego podziwu wieku drzwi dzielnie trzymały się na zawiasach. Gdy je pchnęłam, usłyszeliśmy dzwonek i uderzył nas intensywny zapach kadzidełek. Coś jak drzewo sandałowe i piżmo. Wszędzie stały szafy, komody, zastawy stołów, wazony, lustra, lampy, stoliki, a nawet dwa łóżka z baldachimami. Pomieszczenie było bardzo obszerne, ale gratów nagromadzono tyle, że ledwo dało się przejść.
  Usłyszawszy, że ktoś wszedł do sklepu, zza zasłony z koralików wyszła staruszka. Miała na sobie białą bluzkę i czerwoną spódnicę do kostek. Na ramiona zarzuciła zieloną, starą chustę. Siwe włosy spięte były w kok. Jej twarz była  mocno poorana zmarszczkami, ale z jakiegoś powodu wydała mi się bardzo sympatyczną kobietą. Przywitała nas ciepłym uśmiechem charakterystycznym dla pań po siedemdziesiątce.
  - I co kochanieńcy, wybraliście coś może?- gdybyśmy nawet chcieli coś wybierać, to ho ho, na pewno po takim czasie bylibyśmy już zdecydowani.
  - Nie, proszę pani… Chcielibyśmy tylko panią o coś zapytać i nie, nie chodzi o ankietę.- zaprzeczyłam nieśmiało, jednak mój akcent musiał się pojawić.
  - Ach, chcecie rady? Czego szukacie, dzieci?
  - Nie, nie, nie… Chodzi nam raczej o… Prywatną rozmowę… Rozumie pani…- przyznałam.
  - Och… W takim razie proszę, zapraszam na zaplecze.
  Kobieta poprowadziła nas za zasłonę zza której uprzednio wyszła. Byłam zszokowana, że w ogóle udało nam się przejść między wszystkimi meblami nagromadzonymi w sklepie. Pokoik był dość malutki, ale w zupełności wystarczył, by nas wszystkich pomieścić.
  Naprzeciwko wejścia znajdowało się okno z widokiem na wielkie centrum handlowe i kino. Po lewej stronie w kącie stała szafa, pod oknem komódka z czajnikiem, cukiernicą i kilkoma szklankami, a po prawej stronie mieścił się niziutki stoliczek i cztery krzesła. Staruszka wskazała nam miejsce do siedzenia.
  - O czym chcieliście ze mną porozmawiać?- zapytała życzliwie.
  - Chciałam zapytać panią o filiżanki z chińskiej porcelany, które sprzedała pani siedem lat temu dziewięcioletniej dziewczynce.- zaczęłam bezpośrednio.  Na jej twarzy zastygł wyraz strachu i podejrzliwości. Przestraszyłam się. Może trochę przesadziłam z tą bezpośredniością? Jeszcze nam pani padnie na zawał i dopiero będzie. Dobrze przynajmniej, że siedziała.
  - Kim jesteście?- spytała cicho, a w jej głosie wyraźnie słychać było podejrzliwość. Jej mina od razu się zmieniła. Stała się uważna i bardziej stanowcza.
  - Ja mam na imię Iwona i jestem siostrą tej dziewczynki, a to mój przyjaciel, Eryk.- wymieniony skinął głową.
  - A dlaczego mnie o to pytacie?
  - Ponieważ ta dziewczyna zaginęła dwa dni później, do dzisiaj jej nie ma, a teraz sądzimy, że ktoś chce nam coś przekazać używając tych filiżanek.
  - Zaginęła…- zasmuciła się, przez co jej twarz wydała się jeszcze starsza, a wiek odbił się w młodych jak dotąd oczach. Dobrze, powiem wam. A więc sprzedałam je tanio, wręcz bardzo tanio. Teraz tego żałuję. Nie pomyślcie sobie tylko, że jestem chciwa, co to, to nie, ale wiecie jak to jest z emeryturą. Czasem trudno związać koniec z końcem. Dzieci swoje przeżyłam, męża pochowałam jeszcze będąc młodą. Zostałam sama i muszę sobie jakoś radzić… Tego samego dnia, wieczorem, przyszli do mnie dwaj mężczyźni ubrani cali na czarno i zapytali czy mam chińską porcelanę…
  - A jak oni wyglądali? Czy jeden był łysy?- wypaliłam. Sądząc po minie starszej pani była urażona tym, że jej przerwałam.
  - Tak, jeden był łysy.- odburknęła, po czym wróciła do pasjonującej historii-  Odpowiedziałam im, że jedyny artykuł z tego rodzaju, jakim były te filiżanki, właśnie sprzedałam. Myśleli, że kłamię, więc podałam im szczegóły. Wtedy oni jakby zyskali pewność, że mówimy o tym samym przedmiocie. Uświadomili mi mój straszny błąd. Mianowicie był to artefakt z XIV wieku, z czasów dynastii Ming. Drugiego takiego kompletu nie znajdziecie na całym świecie. Dlatego były warte fortunę. Pewnie pomyślicie, że to nieprawdopodobne. Nie, to nie były kopie. Te jedne jedyne filiżanki mają na spodach znak, malowany na wzór królewskiej pieczęci. Nawet najsprawniejsza ręka go nie skopiuje. Ktoś powiedziałby, co to za sprzedawca, który nie wie co sprzedaje. Prawda jest taka, że nie jestem antykwariuszem, specjalnie się nie znam. Dla mnie filiżanki to po prostu filiżanki. Kolejna wasza wątpliwość mogłaby dotyczyć tego, że sprzedałam je małej dziewczynce. Tutaj powtórzę: nie miałam pojęcia co sprzedawałam, ani na jakie ryzyko ją narażam. Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało.
  Wraz z Erykiem spojrzeliśmy po sobie. Sami nie wiedzieliśmy co o tym myśleć, więc bez słów ustaliliśmy, że jednak dobrze by było przejść się do Rebeki. No bo co komu zaszkodzi spacerek?
  Może zaszkodzić, oj może. Później żałowałam, że w ogóle wyszłam tego dnia z domu.
  - Fortunę?- powtórzył po raz któryś Eryk w drodze do domu przyjaciółki- Ja się zastanawiam, czy tej staruszce na pewno można wierzyć. Kto wie, może ze starości zamiast leków łyknęła coś podejrzanego, a teraz bredzi?
  - Jak tak ciebie słucham to nasuwa mi się podejrzenie, że to raczej ty coś łyknąłeś. Nie zauważyłeś, że tu się wszystko zgadza? Jakimś cudem te filiżanki trafiły do Europy i jakimś drugim cudem nikt nie zauważył ich wartości. Potem zostały sprzedane małej dziewczynce i to jest najbardziej nieprawdopodobne, bo kto normalny by tak postąpił? Angelika, niech szlag trafi twój urok osobisty! Jedziemy dalej: zaraz po sprzedaniu, pojawia się dwóch kolesi, którzy, jak wynika z opisu sprzedawczyni, byli ubrani jak członkowie dowolnego gangu! Dziewczyna zostaje porwana i nie udaje się jej znaleźć! A znak, o którym mówiła sprzedawczyni widziałam na spodzie filiżanek. Strasznie skomplikowany. Te filiżanki muszą być… - nagle gwałtownie się zatrzymałam- Jeżeli te filiżanki rzeczywiście są autentyczne, to trzeba szybko ostrzec Rebekę.
  Ruszyliśmy biegiem. Kiedy przemierzaliśmy podwórko przed domem, Eryk zadał jeszcze jedno pytanie:
  - A niby jak te filiżanki trafiły do Europy?!
  - A bo to mało przemytników na świecie?- mówiąc te słowa, zapukałam do drzwi domu naszej przyjaciółki.
  - O, to wy! Miło was znowu widzieć!- i w tym momencie dziewczyna zobaczyła wyrazy naszych twarzy- Albo i nie…
  Weszliśmy do środka. W stale jasnym i napawającym poczuciem bezpieczeństwa domu nagle zapanowała napięta atmosfera.
  - Chodzi o te filiżanki, prawda?- wprowadziła nas do tego samego pomieszczenia co wcześniej.
Pokiwaliśmy z Erykiem głowami. W milczeniu usiadłyśmy przy stole, a Eryk zabrał się do oględzin podstawionych mu pod nos filiżanek. „Zbierał odciski palców”, w rzeczywistości tylko wsypując biały proszek do każdej z nich. Chyba nie za bardzo wiedział jak należy to zrobić. Po powstrzymaniu się od palnięcia jakiegoś tekstu na ten temat, pochwaliłam się za powściągliwość.
  - Czy kiedykolwiek ktoś tu się włamał?- spytałam.
  - Nie, nigdy. Wszędzie pozakładane są alarmy.
  - To dobrze. A zauważyłaś może żeby ktoś cię obserwował? Jakieś lornetki w krzakach, albo coś?
  - Nie… Ale dlaczego o to pytasz?- Rebeka ściągnęła brwi- Co się stało?
  - Posłuchaj.- zaczęłam ostrożnie- Tylko się nie przestrasz. Musisz oddać mi filiżanki.
  - Słucham?!- zdumiała się dziewczyna.
  - Jeżeli tego nie zrobisz, będziesz miała kłopoty. I to spore. To nie jest zwykły komplet. Pochodzi z XIV wieku, z Chin, był własnością dynastii Ming. Trafił do Europy, a potem do ciebie. Myślę, że nawet jeżeli minęło te siedem lat, wciąż możesz być w niebezpieczeństwie. Pomyśl, co zrobiłby przestępca chcąc je zdobyć?
  Rebeka z przerażeniem na twarzy skinęła głową i spakowała filiżanki do pudełka.
  - Zabierzcie je. I proszę, uważajcie na siebie. Macie do mnie zadzwonić jak tylko dojdziecie do domów! A teraz idźcie już. Robi się ciemno.
  - Dobrze, obiecuję. Eryk, zbieraj tę swoją mąkę i idziemy. Dam ci poprzesypywać taką samą u mnie w domu skoro tak bardzo ci zależy. Dla urozmaicenia dodam jeszcze cukier, sól i co tam jeszcze się znajdzie.
  - Tyle razy mówiłem, że to nie jest mąka!- oburzył się.
  - A ja tyle razy mówiłam, że co byś nie mówił, to dla mnie i tak to zawsze będzie mąka! Idziemy.
  Pożegnaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Czyli udało nam się odkryć, że ktoś chce pozyskać te filiżanki dla zysku materialnego. Czyli niewiele. W desperacji zaczęłam wypytywać Eryka, czy aby na pewno nic nie znalazł. Nie wiedzieliśmy już co robić. Byliśmy bezradni. Przygnębieni tymczasowym niepowodzeniem, wracaliśmy do domów.
  Na ulicy było już pusto. Tak niebywale cicho, że żadne z nas nie czuło potrzeby zakłócania tego stanu. Z jednej strony to dobrze, bo mogłam dać sobie kilka chwil na odpoczynek, ale z drugiej strony powoli zaczynało mi się nudzić. Poza nami nie było na niej ani żywej duszy. Z przyzwyczajenia zaczęłam liczyć latarnie.
  Jedna… druga… trzecia…
  Lekki wietrzyk połaskotał mnie po nagich przedramionach, rozwiał włosy i jak prawdziwy łobuz bez przeproszenia pognał dalej.
  Dwunasta.. trzynasta…
  Chodnik miękko układał mi się pod nogami. To dobrze, buty z cienką podeszwą raczej nie nadają się na spacer po żwirze.
  Dwudziesta pierwsza… dwudziesta druga…
  Liście drzew cicho szumiały, gładząc aksamitną muzyką uszy dwojga ludzi idących przez miasto.
  Dwudziesta piąta… dwudziesta szósta…
  Zatrzymaliśmy się przed skrzyżowaniem. Nie było ani widać, ani słychać żadnego samochodu. Eryk śmiało zrobił krok do przodu, ale mnie jakby zamurowało. Przyjaciel wrócił do mnie ze zmarszczonym czołem.
   Powrót od Rebeki, ta sama ulica, dwudziesta szósta latarnia, zero ludzi. I ten dźwięk. Silnik. Dużego samochodu. Déjà vu? Zza rogu wyjechała biała furgonetka. Moje serce przyspieszyło. Z auta wyskoczyło pięciu mężczyzn w maskach, a każdy z nich trzymał karabin maszynowy. Zaschło mi w gardle. Nie byłam w stanie krzyczeć. Biegli prosto na nas. Zaczęliśmy się cofać. Po prawej był sklep, zwróciłam się plecami do niego, by dyskretnie umożliwić sobie i Erykowi ucieczkę. Szarpnęłam za klamkę i popchnęłam w tył. Nic. Jeszcze raz. Też nic. Odwróciłam się. No tak. Na drzwiach było napisane „ciągnij”. Można i tak. Ale to też nic nie dało.
  - Nie…- szepnęłam- NIE!!!- wydarłam się, gdy trzech mężczyzn odciągnęło Eryka w ślepą uliczkę. W moją stronę już wyciągało ręce dwóch ludzi. Poczułam jak adrenalina zaczyna krążyć w mojej krwi i zwinnym ruchem uchyliłam się przed ich rękoma. Zerwałam się do biegu. Skręciłam za róg starej kamienicy i szybkim ruchem przewiesiłam torbę z pudełkiem, w którym były filiżanki przez ramię, po czym wspięłam się po drabinie na dach. Ale to był błąd. Komin był za wąski, by do niego wskoczyć. Miałam tylko nadzieję, że mnie nie zauważyli. Szybko położyłam się na brzuchu. Leżąc tak, podczołgałam się do krawędzi dachu i wychyliłam się za jego krawędź. Faceci stali na dole i rozglądali się. Zaczęli coś wyciągać z torby przewieszonej przez ramię jednego z nich. Wychyliłam się jeszcze trochę. To było coś jak komórka, tylko że większe. Może udałoby się zobaczyć coś, co pomogłoby ustalić kim są? Podciągnęłam się na łokciach, żeby mieć lepszy widok. W tym momencie ręka mi się omsknęła i potrąciłam rynnę. Była tak stara, że jej fragment po prostu się odłamał i uderzył w głowę jednego z mężczyzn. Szybko się cofnęłam od krawędzi.
  - Mamy cię… - dobiegło mnie z dołu.
  - Jasny gwint.- szepnęłam. Wiedziałam, że nie ma już dla mnie ratunku. Podbiegłam do przeciwległego końca dachu. Skoczyć z drugiego piętra? Aż tak zdesperowana nie byłam. Dach drugiego budynku znajdował się wyżej i o wiele za daleko.
 Odwróciłam się. Mężczyźni już wspięli się po drabinie. Poczułam kolejny przypływ adrenaliny. Spojrzała jeszcze raz na „przepaść” za mną. Szybko przeżegnałam się, odwróciłam i… skoczyłam na dół. A raczej próbowałam, bo w ostatnim momencie mnie złapali.
  - Koniec tego dobrego.- powiedział jeden z nich i uderzył mnie bronią w tył głowy. Bezwładnie osunęłam się na ziemię. Ogarnęła mnie złowroga ciemność.

Rozdział I Wszystko ma jakiś początek



Rozdział I


- Wszystko ma jakiś początek-

  Szłyśmy z Angelą przez miasto. To była jedna z tych słynnych, ciepłych, letnich nocy, w które ponoć najłatwiej się zakochać. Niebo ścieliło się ciemnym aksamitem i błyszczało cudownie, jakby ktoś wysypał na nie pudełko srebrzystego brokatu. Dokoła panowała błoga cisza. Tak, nasze miasto było raczej spokojne. Szłyśmy szarymi ulicami oświetlonymi blaskiem księżyca i kilkoma latarniami. Znajdowałyśmy się w najstarszej i najbardziej odludnej części naszego miasta. Dookoła widziałyśmy wyrastające nad nami szare kamienice, bardzo stare. Co chwila mijałyśmy jakąś popsutą budkę telefoniczną, czy przepełniony kosz na śmieci. Kiedy zawiał mocniejszy wiatr, można było zobaczyć gwóźdź programu: latające stronice wyrwane z gazet! Oczywiście, była inna droga. Niestety okrężna. Z uwagi na późną porę, wracałyśmy akurat tędy. Mimo tak ponurego krajobrazu czułyśmy się bezpieczne, bo był z nami pan Robert, nasz sąsiad i przyjaciel mamy. Sama nie mogła nas odebrać od Rebeki, ponieważ miała nocną zmianę w szpitalu, bo tam właśnie pracowała, dlatego poprosiła mężczyznę o przysługę. Był to może nie tyle starszy pan, co mężczyzna, którego nie można było określić „w średnim wieku”, bo po prostu ani już tak nie wyglądał, ani nie miał tyle lat. Pan Robert przekroczył już magiczny próg pięćdziesięciu lat. Zawsze uprzejmy, nigdy nie odmawiał naszej mamie. Czasem myślałam, że to dlatego, że coś do niej poczuł. Tym razem też się zgodził i teraz wracał razem z nami przez miasto od domu Rebeki. Kim jest Rebeka? To dziewczynka w moim wieku, córeczka bogaczy, z którą chodziłam do jednej klasy. Nasza najlepsza przyjaciółka, która tego dnia obchodziła swoje dziesiąte urodziny.
  - Hej, Iwona.. - zaczęła rozmowę Angela - Jak myślisz, co Rebeka zrobi z tymi filiżankami, które od nas dostała?
  - No nie wiem, może będzie z nich pić herbatę?- zasugerowałam żartobliwie. Na co dzień byłam raczej miłym dzieckiem. No ok, nie byłam. 
  - Niby racja, ale przecież może je komuś oddać. - Tak, Angelika już wtedy była bardzo dociekliwa i potrafiła drążyć temat w nieskończoność.
  - Nie sądzę. Prezentów się nie oddaje, a wiesz, że Re-re to porządna dziewczyna.
  Po tych słowach Ang zamyśliła się z mądrą miną nad słusznością mojej wypowiedzi, czym niemiłosiernie mnie poirytowała, bo naprawdę nie wiedziałam nad czym tu dumać.
  Wpatrzyłam się w jej czarne, błyszczące, proste włosy. Znów dziękowałam Bogu za to, że nasz tata, który został zabity na wojnie, był azjatą. To po nim Angela odziedziczyła wschodnią urodę z czego najładniejsze były wąskie, bladoróżowe usta. Uważałam, że w przeciwieństwie do mnie jest bardzo ładna. Podobał mi się kontrast między ciemnymi pasmami włosów a mleczną cerą. Najbardziej wyjątkową rzeczą w twarzy Angeli były jej oczy. Nie były skośne, ponieważ ich kształt odziedziczyła po rodzinie mamy. Jednak nie to zaskakiwało ludzi. Zaskakiwał ich miodowy kolor,  jak u drapieżnego jastrzębia. Takie ewenementy zdarzały się w rodzinie naszej matki. Oczy Angeliki nie były żółte, tylko brązowe, ale tak jasne, że barwą przypominały oczy wcześniej wspomnianego ptaka.
  Angelika podziwiała w mojej urodzie wyrazistość: rude loki, piegi, karmazynowy odcień warg i zielone, kocie oczy. Ja byłam zadowolona ze swojego wyglądu, chociaż nie powiem, kolor moich włosów prowokował rówieśników i starszych kolegów ze szkoły do dokuczania mi. Dlatego moja mama często musiała podpisywać uwagi w moim dzienniczku: nie pozostawałam im dłużna.
   Przemierzaliśmy szare ulice miasta spokojnie, w milczeniu. Z nudów liczyłam latarnie, które mijałyśmy. Ich blask odbijał się w szybach okien pobliskich kamienic. Na dworze panowała cisza jak makiem zasiał, słychać było tylko nasze kroki. Po naliczeniu dwudziestu sześciu latarni dotarliśmy do skrzyżowania. Naturalnie zatrzymaliśmy się raczej z powodu odruchu, ponieważ w drodze do domu nie widzieliśmy żadnego samochodu. Ku naszemu zdziwieniu zza zakrętu wyjechało auto. Spodziewaliśmy się, że pojedzie dalej, bo kierowcy widocznie się spieszyło, a przy zakręcie jego opony zapiszczały. Jednak biała furgonetka zatrzymała się gwałtownie, drzwi zostały otwarte i wysiadł łysy mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce. Coś było zdecydowanie nie tak. Zmierzał prosto na nas, napakowany, zdecydowanym krokiem, z agresją w oczach. Przestraszyłam się. Złapałam moją młodszą siostrę za rękę i zrobiłam krok w tył. Pan Robert już miał zareagować i wyjść przed nas, wyjaśnić sytuację, kiedy nieznajomy wyciągnął zza paska pistolet z tłumikiem i wycelował w jego głowę. Na szczęście strzał nie padł, za to napastnik bez słowa zmierzył mnie i Angelikę wzrokiem. Dostrzegłam krótki błysk w jego oczach, kiedy jego wzrok zatrzymał się na niej. Nie zwracając uwagi na próbującego coś powiedzieć pana Roberta, złapał Angelę, której ręka została wyrwana z mojego uścisku. Krzyknęłam ze strachu. Angelika piszczała i miotała się, próbując wykręcić się do mnie, ale to nie pomogło. Pan Robert rzucił się na nieznajomego z okrzykiem, ale ten tylko go odepchnął, powalając na ziemię. Mężczyzna wepchnął moją siostrę do środka samochodu i rzucił na tylne siedzenie. Wskoczył za nią i zatrzasnął drzwi. Pan Robert podbiegł do auta i zaczął walić pięściami w szybę, szarpać za klamkę, ale nic to nie dało. Samochód odjechał z piskiem opon, przewracając pana Roberta i zabierając w nieznane moją siostrzyczkę.
 
7 lat później

  Siedziałam na łóżku w moim pokoju. Czekałam na telefon. Co chwila brałam go do ręki i sprawdzałam, czy są jakieś nieodebrane połączenia. Bez sensu, prawda? Przecież byłam tam cały czas, nie mogłam nie zauważyć, że ktoś do mnie dzwoni. No, ale cóż, byłam bardzo nerwową osobą. Zaczęłam chodzić w kółko po pokoju. Czemu nie mógł od razu powiedzieć mi o co chodzi, tylko bawił się ze mną w tajemnice? Kiedy znów złapałam aparat, by dać upust nerwom, zaskoczył mnie dzwonek. Drgnęłam i upuściłam telefon, bo głośne dźwięki perkusji i gitar drastycznie przerwały ciszę. Podniosłam go z podłogi, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam do ucha. Nie musiałam nawet sprawdzać kto dzwoni.
  - No hej, Eryk.- zaczęłam pogodnym tonem, który nie pasował do mojego wcześniejszego podenerwowania.
  - Cześć.- słyszałam, że mówił z uśmiechem na twarzy.
  - To co to za nowina?- spytałam podekscytowana.
  - Chcesz iść na spacer?- zapytał.
Oklapłam troszkę. Tyle już czekałam, by usłyszeć co przyjaciel ma mi do powiedzenia!
  - I na spacerze poznać nowinę?- spytałam niskim, tajemniczym głosem, przeciągając głoski. Nie wykręci się.
  - Tak.- poddał się wreszcie.
  - To ty się jeszcze pytasz?! Jasne, że tak!- mój ożywiony ton wrócił- Nawet nie masz pojęcia jak mnie zżera ciekawość! Za ile się spotykamy?- rosła we mnie ekscytacja, przez którą mówiłam co raz szybciej.
  - Eee… No wiesz…- udał zmieszanie - Ja, to stoję pod twoim domem.- dokończył ze śmiechem.
  - Aha…- w myślach dokonałam szybkiego przeglądu rzeczy, które miałam dzisiaj zrobić i po dojściu do wniosku, że nie mam już dzisiaj nic do roboty odpowiedziałam- To poczekaj, zaraz wyjdę.
  - Ok.
  Rozłączyłam się i pobiegłam wkładać buty, moje ulubione, czerwone trampki. Dziewczyny ze szkoły zawsze patrzyły na nie z pogardą, bo moje buty nie były markowe. Ale nie lubiłam mody. Nadal nie lubię. Mi wystarczały zwykłe trampki na białej podeszwie z białymi sznurówkami. Jedyne co je wyróżniało to napis „Punk is not dead!” na zewnętrznej stronie prawego buta i „Straight Edge: lifestyle by choice” na zewnętrznej stronie lewego. To był taki mój manifest ulubionej muzyki i stylu życia. Litery zostały nadrukowane a nie nabazgrane markerem. Te buty dostałam w prezencie, bo mój przyjaciel podejrzał jak rysowałam je na każdej kartce w notesie i polecił znajomemu wykonanie tego projektu. Okrzyknęłam te trampki moim najlepszym prezentem urodzinowym. Przyjrzałam się mojemu odbiciu w lustrze wiszącym na ścianie. Te same zwariowane, kręcone włosy w kolorze marchewki, te same kocie, intensywnie zielone oczy. Zmysłowe usta wygięte w półuśmiechu, liczne piegi na policzkach. Po mojej skórze widać było, że dużo czasu siedziałam na słońcu. Byłam bardzo wysoka, miałam ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu. Przekleństwo i błogosławieństwo w jednym. Problemy z kolanami, ale długie nogi. Wyrastałam ponad tłum, ale za to świetnie radziłam sobie, kiedy trzeba było sięgnąć coś z wysokiej półki.
  - Gdzie idziesz?- zapytała moja mama, Katarzyna. Zza futryny wychyliły się jej rude loki i twarz podobna do mojej, tylko że przyozdobiona zmarszczkami.
  - Na spacer z Erykiem.- odpowiedziałam, szybko zgarniając jabłko ze szczytu stosu ułożonego w koszyku na owoce. Podrzuciłam je raz, złapałam drugą ręką za plecami i zaczęłam otwierać drzwi. Mama przewróciła oczami.
  - Tylko się nie zgubcie.
  - Mamo, mam 17 lat i od dziecka znam tę okolicę, naprawdę, dam sobie radę.
  - Przepraszam.- westchnęła skubiąc nerwowo rękaw lawendowego szlafroka-  Po prostu trochę się denerwuję, rozumiesz, trzeci sierpnia...
  - … Rocznica porwania mojej siostry, wiem. Pa mamo!- złapałam nieodłączny element mojego wizerunku, czyli pałeczki do perkusji i wyszłam nie chcąc ciągnąć tej rozmowy. Angelika nigdy nie wróciła do domu, bo policja zakończyła śledztwo nie mogąc nic znaleźć. Samochód nie posiadał tablic rejestracyjnych, żadnych szczególnych znaków. Opisaliśmy dokładnie „napastnika”, ale niestety, nie znaleziono go. Nawet pan Robert nie był w stanie pomóc policji, chociaż był w zdecydowanie mniejszym szoku niż ja.
  Zbiegając po schodach i zjeżdżając później po poręczy, jadłam złapane wcześniej jabłko i kręciłam pałeczką między palcami. Drugą zatknęłam za górną krawędź spodni z tyłu. Na tyle płytko, by było mi wygodnie i na tyle głęboko, by poczuć, kiedy ktoś będzie chciał mi je zwinąć. Byłam perkusistką w zespole, który założyliśmy z kolegami ze szkoły. Świetnie nam szło, pisaliśmy własne kawałki i coverowaliśmy piosenki innych zespołów. Nie zawiesiliśmy prób nawet na wakacje. Czasami dostawałam też partie śpiewane. Dlaczego perkusja? Bo można było się na niej wyżyć!
  Kiedy wyszłam na zewnątrz w twarz uderzyła mnie fala ciepła. Jak dobrze, że nie włożyłam nic grubego. Miałam na sobie tylko krótkie, materiałowe czarne spodenki i trochę dłuższą niż zwykle błękitną bluzkę z czarnymi napisami. Słońce dość ostro prażyło, dlatego włożyłam na głowę Fedorę. Tuż pod jego rondem, po mojej prawe stronie błyszczał kawałek metalu. Tak, zrobiłam sobie kolczyk w górnej części ucha. Zwykły industrial, ale mi bardzo się podobał.
  Po wyjściu moje oczy ujrzały to samo, co oglądały codziennie: szary chodnik, ulicę z asfaltu, ponure bloki dokoła, mały parking do połowy zapełniony samochodami i duży trawnik, na którym rosło kilka drzew dających zbawienny cień. Niebo było barwy najczystszego błękitu jaki widziałam w życiu i nie znajdowała się na nim ani jedna chmurka. Piękna pogoda.
  Przy drzwiach zastałam Eryka. Chłopak był mojego wzrostu. Czerwona koszulka z krótkimi rękawkami pozwalała dostrzec brak większych mięśni ramion u chłopaka. On nigdy nie chodził na siłownię. Uwielbiał biegać, dlatego dbał, by ważyć mało i mieć umięśnione nogi, które wzmacniał ciągłym bieganiem. Uśmiechnął się do mnie, kiedy powiał lekki wiatr, zgarniając trochę jego długich, brązowych włosów na twarz. Szybko je odgarnął odsłaniając niebieskie oczy. Ale wróćmy do włosów. Sięgały mu za łopatki, były zadbane, błyszczące. To był z kolei jego manifest ulubionej muzyki.
  - Cześć.- przybiliśmy sobie piątki na powitanie, a ćwieki na naszych pieszczochach błysnęły w słońcu.
  - Hej, Iwona..?- zwrócił się w stronę centrum miasta i zaczął powoli iść. Podążyłam za nim.
  - Mhm?- ponownie wgryzłam się w jabłko.
  - A może zamiast na spacer pójdziemy do Rebeki?- zasugerował niby mimochodem, jakby nie planował tego od samego początku. Udałam podejrzliwość.
  - I ona powie mi o tej nowinie?- przekrzywiłam głowę w prawo i spojrzałam na niego, unosząc jeden kącik ust.
  - Ach, jakaś ty domyślna…- rozłożył ręce i zwrócił twarz ku niebu.
  - Ach, jaki z ciebie geniusz w snuciu intryg.- posłałam mu spojrzenie spode łba.
  Szliśmy przez jakiś czas w milczeniu. Zdążyłam nawet dojeść moje jabłko i wyrzucić ogryzek. Myślałam czym może być ta „nowina” i co ma z tym wspólnego Rebeka. No cóż, wcześniej czy później się dowiem. Bylebym tego nie pożałowała.
  Później zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym, a ja cały czas bawiłam się pałeczką. Często się śmialiśmy. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy na chwilę zapadła cisza, zaczęłam nucić jedną z naszych ulubionych piosenek. Eryk szybko do mnie dołączył i zaczęliśmy nucić sobie co raz śmielej, na dwa głosy. Kiedy Eryk zaczął śpiewać solówkę gitarową, udając, że właśnie ją gra, stwierdziłam, że nie mogę być gorsza. Wyjęłam drugą pałeczkę zza paska i zaczęłam wystukiwać nimi partię perkusji z tej piosenki na płocie, który ciągnął się przy chodniku. Gdy skończył mi się płot, zabębniłam w znak oznaczający po której stronie jest chodnik, a po której ścieżka rowerowa. To nic, że ludzie patrzyli się na nas jak na idiotów. Wygłupialiśmy się, w końcu już niedługo mogło nie być na to czasu: ostatnia klasa, matura, praca, dorosłe życie. Korzystaliśmy z wolności, póki jeszcze ją mieliśmy.
  W końcu dotarliśmy do centrum miasta. Na ulicach pojawił się większy ruch. Widoki i odgłosy też nieco się zmieniły. Z powodu wielkiego hałasu skończyliśmy naszą ulubioną zabawę. Rozejrzałam się. Po prawej stronie ciągnął się rząd sklepów, barów, restauracji i tym podobnych lokali służących jednemu celowi: zarabianiu. Od czasu do czasu trafił się super market, lub większy spożywczak, ale i tak ludzie zmierzali do jednego miejsca: centrum handlowego w samym środku miasta. To tam wytapetowane dziewczyny w miniówkach kupowały najmodniejsze ciuchy. To właśnie w tym miejscu dziani ludzie kupowali ekskluzywne rzeczy za ogromne pieniądze. I to właśnie od tego miejsca stroniłam najbardziej. Poziom inteligencji w tym miejscu zaniżał średnią miasta, chociaż czasami pojawiali się tam ludzie, którzy zarobili dzięki swojej wiedzy i inteligencji. Usłyszałam gwizdy. Po mojej prawej stronie zobaczyłam budynek z rusztowaniem, pewnie kolejny bar w budowie. Na rusztowaniu i na ziemi stali robotnicy i uśmiechali się do mnie przymilnie. Średnia wieku w ich towarzystwie wynosiła chyba 55 lat. Kurcze, czy jeden z nich nie jest przypadkiem szczerbaty? - pomyślałam.  Z grzeczności odwzajemniłam uśmiech, chociaż pewnie wyszedł trochę krzywo. Niepewnie pomachałam im ręką i przyspieszyłam kroku nie oglądając się na Eryka. Za sobą usłyszałam wybuch śmiechu. Po chwili mój przyjaciel mnie dogonił.
  - Co jest, nie chcesz się z żadnym umówić? Wyglądali na chętnych na randkę.- rzekł rozbawiony.
  - Tak, masz rację, mogłam wziąć numer od tego bez połowy zębów.- odpowiedziałam mu rozluźniając się i przybierając minę wyrażającą głęboki żal.
  - Oj daj spokój, co z tego, że starzy, skoro pewnie mają duże doświadczenie z dziewczynami. Spójrz na to z tej strony.- drążył najwidoczniej zadowolony, że ma okazję się ze mną podroczyć.
Dalej rozmowa potoczyła się tak jak wcześniej, czyli o wszystkim i o niczym z przeważającą ilością wszystkiego.
  Później znowu weszliśmy w część miasta, w której nieczęsto widziało się pędzący samochód, ale kiedy już takowy się pojawił, był to samochód drogi i szybki. Była to bowiem ta część miasta, gdzie mieszkali tylko bogaci ludzie. To tu stały wielkie wille z ogromnymi podwórkami. Domy stały daleko od siebie, ale nic w tym dziwnego, skoro były to ogromne posiadłości.
  W końcu dotarliśmy do domu Rebeki. Był piękny. Białe niczym anielskie szaty ściany były idealnie gładkie. Okna świeżo umyte, firanki wyprane, ani grama brudu. Typowa sterylność. No kto jak kto, ale sprzątaczka zasłużyła na żółwika. W to morze bieli wbijał się łagodnie brąz dachu, drzwi, staromodnej werandy i gotyckich rzeźbień w ramach okien. Z zewnątrz może i ten dom był zbudowany dość skromnie, jak na bogaczy, ale nadrabiał wnętrzem. Dwa piętra piękna. Całość otaczał kolorowy ogród, a droga, którą szliśmy, wysadzana była kocimi łbami[1]. Zapach bijący od mnóstwa kwiatów był oszałamiający. Rodzice Rebeki często wyjeżdżali za granicę na wakacje, ale dziewczyna miała jeszcze do towarzystwa dwie pokojówki, sprzątaczkę, chyba ze trzy kucharki i jeszcze swoją własną niańkę, chociaż ta już dawno przestała niańczyć naszą przyjaciółkę. Bądź, co bądź, Rebeka miała już siedemnaście lat. Dlatego oboje z Erykiem zastanawialiśmy się, dlaczego jeszcze ma niańkę. Odpowiedzi nie znamy do dziś.
  Zapukaliśmy. Otworzyła nam jedna z pokojówek, Natalia.
  - Witam panienkę i pana. Zapraszam do środka.- powitała nas otwierając szerzej drzwi.
  - Dzień dobry.- odpowiedzieliśmy jej zgodnie. Natalia była tą milszą pokojówką. Być może dlatego, że była też tą młodszą. Miała kasztanowe włosy upięte w ciasny kok i błyszczące, ciemne oczy. Czarna sukienka pokojówki podkreślała jej szczupłą talię. Zawsze uważałam ją za chodzącą piękność. Była bardzo młodą dziewczyną i podejrzewam, że także sierotą. Kiedyś zapytałam Rebekę jak tutaj trafiła, gdzie są jej rodzice, ale ona odpowiedziała tylko, że nie powinna o tym mówić.
  W tym momencie Re-re pojawiła się w na horyzoncie.
  - Och, cześć! Jak miło was widzieć!- krzyknęła.
  - Cześć, wszystkiego najlepszego!- zaczął Eryk.
  - Oj przestań, składaliście mi życzenia wczoraj.- zarumieniła się.
  - Co za dużo to niezdrowo, ale co za mało to… e… Eryk, bądź dobrym kolegą i podrzuć mi jakieś fajne słowo!- poprosiłam.
  - Budyń?- zaproponował jak gdyby nigdy nic z miną, która sugerowała, że wyrwałam go z zamyślenia.
  - No właśnie, budyń!- spojrzałam na zdziwioną minę mojej przyjaciółki- Oj przestań, wiesz o co mi chodzi.- uśmiechnęłam się - Twój ogród ciągle się rozrasta.- zaczęłam z innej beczki.
  - Tak… A kiedyś marzyłam tylko o równo przyciętym trawniczku.
  - W takim razie strasznie sobie zapuściłaś ten trawniczek.
  - Wchodźcie. Zapraszam na herbatę.- zaprosiła nas z uśmiechem- Natalio, może do nas dołączysz?- zaproponowała brunetce.
  - Och, nie, nie powinnam… Panienko, nie wypada mi…- odpowiedziała jej drobna dziewczyna ze zmieszaniem. Rebeka skrzywiła się i odpuściła. Wiedziała, że jeżeli nakazałaby Natalii usiąść z nimi do stołu, ta nie zgłosiłaby sprzeciwu, ale nie chciała jej rozkazywać. Zawsze tylko ją o coś prosiła i nigdy nie nalegała, żeby nie robić pokojówce przykrości. W końcu dziewczyna była jej rówieśniczką i dużo już wycierpiała. Dlatego Rebeka starała się ja traktować jak przyjaciółkę, nie jak pokojówkę.
  Rebeka miała wspaniałe, falowane blond włosy, zawsze błyszczące.  Urodę anioła i chabrowe oczy podkreślała białymi ubraniami i koronkowymi detalami. Na jej szyi błysnął złoty łańcuszek w kształcie serduszka. Prezent od dalekiej krewnej. Delikatnym makijażem dziewczyna dodała sobie rumieńca, chociaż jej buzia i tak była już wystarczająco rumiana.
  Tymczasem Rebeka zaprowadziła nas do salonu. Pod wysokim sufitem wisiał piękny, mosiężny, misternie zdobiony żyrandol. Pomieszczenie było ogromne, wysoko sklepione, sięgało pod sam dach. Naprzeciwko wejścia na ścianie znajdowało się ogromne okno, równie wysokie. Po środku tej ściany znajdowały się oszklone drzwi prowadzące na taras. Całe pomieszczenie było urządzone w stylu osiemnastowiecznych salonów francuskich. Wszędzie bogate zdobienia, dwuskrzydłowe, rzeźbione drzwi, a po środku długi, drewniany stół na stylizowanych nogach, przy którym stały piękne, zdobione krzesła z czerwonymi obiciami we wzory. Pod ścianami stały komody, szafy i różne inne meble z drewna, stylizowane na osiemnastowieczne. Usiedliśmy przy jednym końcu stołu i zaraz przyszła do nas Natalia niosąc tacę z filiżankami i imbrykiem pełnym herbaty. Postawiła przed nami filiżanki i nalała każdemu herbaty.
  - Dziękuję, Natalio. Może jednak dołączysz do nas?- zapytała z nadzieją w głosie Rebeka.
  - Chciałabym panienko, ale mam swoje obowiązki. Powinnam zająć się sprzątaniem.- wykręciła się znowu dziewczyna. Po chwili wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Ja tymczasem podniosłam filiżankę z wielką uwagą, by nie rozlać gorącej zawartości i przyjrzałam się jej. Na białej porcelanie widniało przepiękne zdobienie, a na spodzie skomplikowany wzór, którego chyba nawet Matejko by nie odwzorował.
  - Rebeko, czy to są..- zaczęłam.
  - Tak.- odpowiedziała, wiedząc jakie pytanie jej zadam.
  - Rebeko, muszę cię poprosić byś opowiedziała Iwonie o nowinie.- wtrącił Eryk.
  - O t e j nowinie?- zapytałam odstawiając filiżankę.
  - No więc…- Rebeka przybrała tajemniczy ton głosu- Musisz wiedzieć, że ostatnio działo się z nimi coś dziwnego- zapatrzyła się na mnie wyczekując mojej reakcji.
  - Dziwnego?- zaciekawiłam się. Co też mogło się dziać ze zwykłymi filiżankami?
  - No tak. 3 lata temu, w sierpniu, akurat trzeciego, było tak gorąco, że zostawiłam otwarty balkon. Poszłam do łazienki i usłyszałam huk. Kiedy wróciłam, stały na stole, a nie na szafce.- wskazała ręką na szafkę po mojej prawej stronie- Weźmy pod uwagę, że w domu byłam sama.
  Zmarszczyłam czoło. Historia o duchach? Nie wierzę w takie bajki i, szczerze mówiąc, liczyłam na coś bardziej wiarygodnego. Coś jednak w tej historii mnie zastanowiło. Moje serce zabiło szybciej, kiedy Rebeka powiedziała kiedy to się stało. 3 sierpnia? Przypadek? Czy może raczej ktoś nam chce coś przekazać? Spojrzałam na Eryka. On intensywnie wpatrywał się we mnie, odczytując każdą emocję, która przemknęła przez moją twarz.
 - Dzisiaj usłyszałam podobny huk i też stały na stole, ale w środku znalazłam to.- kontynuowała- Co o tym sądzisz?
  Podała nam małą karteczkę z napisem:
„Nie martwcie się, jeszcze tu wrócę”
   Pismo było bardzo ładne, wskazywało raczej na kobietę niż mężczyznę. Zaniemówiłam. Zaczęłam układać wszystko w głowie. 3 sierpnia, kobieta, filiżanki. O cholera. Oparłam łokcie na stole i zatopiłam palce w swoich włosach, odgarniając je do tyłu.
  W pokoju zapadła cisza.
  - Wy sobie takie jaja ze mnie robicie tak?- spytałam podniósłszy się- Bardzo śmieszne, niesamowite, po prostu brak mi słów.- zaczęłam wolno klaskać dłonie i kręcić głową na boki w geście niedowierzania. Rebeka z Erykiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
  - Iwona…- zaczął powoli przyjaciel- Niby po co mielibyśmy ci to robić?
  - Tak dla głupiego żartu chociażby!- wkurzyłam się. Przez moment poczułam się tak jak wtedy, tej nocy, gdy odebrano mi siostrę. Jak w ogóle śmieli mi to przypominać?!
  - To nie jest żart, to by nawet nie było śmieszne!- odpowiedziała mi dotknięta moim przypuszczeniem dziewczyna.
  - W takim razie co według was się dzieje? No, słucham!- opadłam na oparcie krzesła i założyłam ręce na piersiach.
  - My nie wiemy, ale uwierz nam, że to nie jest nasza sprawka.
Miałam ochotę roześmiać się im w twarz i powiedzieć, że nie wierzę w to co mówią, ale było w ich minach coś, co sprawiło, że zaczęłam wątpić w swoją rację. Spuściłam trochę z tonu i przygryzłam wargę. Nagle coś jakby przeskoczyło w mojej biednej głowie, zdawało mi się, że nawet usłyszałam ciche kliknięcie. W moich myślach pojawił się idealny plan. Czy oni naprawdę na to nie wpadli? A może wpadli, tylko głupio im było to zasugerować? Zresztą… nieważne. Niech i tak będzie.
  - Re-re… Gdyby coś jeszcze działo się z tymi filiżankami, to poinformujesz mnie, prawda?
  - Jasne, możesz na mnie liczyć.
  - Och nie, przecież wiesz, że miałam tróję z matmy!- jęknęłam. Wstałyśmy od stołu, przytuliłyśmy się na pożegnanie i razem z Erykiem wyszliśmy z domu.
  Gdy tylko posiadłość zniknęła za zakrętem, Eryk podjął rozmowę.
  - Rozumiem, że zamierzasz wyjaśnić tę sprawę?
  - Chyba tak. Chociaż… Sama nie wiem co mielibyśmy odkryć.- skłamałam. Myślałam tylko o tym jaka myśl pojawiła się w mojej głowie wtedy, przy stole.
  Kiedy spojrzałam na przyjaciela, zauważyłam w jego oczach coś, co rzadko można było zobaczyć w oczach siedemnastoletniego chłopaka. Troskę.



[1] Kocie łby- rodzaj nawierzchni składającej się z kamieni